„Jak kochać i nie spłonąć?”
„W obronie tego, co moje” autorstwa Lucy Score to już trzecia część serii Miasteczko Benevolence, w której autorka poza ognistymi romansami przygotowała dla nas cykl powieści, w których porusza przyziemne problemy. Przyznam, że z każdą kolejną książką tej autorki przekonuję się do jej twórczości coraz bardziej - zakochałam się w piórze Score oraz jej poczuciu humoru, który po pewnym czasie staje się bardzo zaraźliwy.
Tym razem autorka przygotowała dla nas postać niestraszonego strażaka - Lincolna Reeda, któremu nie był straszny nawet największy pożar. Jest to również mężczyzna, które ma duże powodzenie u płci przeciwnej - no proszę Was, kto byłby w stanie odmówić tak przystojnemu oraz umięśnionemu facetowi jak on? Niestety lub stety los stawia przed nim Mackenzie O’Neil - atrakcyjną panią doktor z blizną na twarzy oraz kobietę, która ratowała życie żołnierzom.
Mackenzie pragnie odpoczynku od wspomnień z pola bitwy. Potrzebna jej była kuracja. Normalne życie. Więcej snu. Trochę jogi zajęć w ogródku, a jedyne, o czym marzyła to spotkanie na swojej drodze mężczyznę, który spowoduje u niej niejeden emocjonalny pożar.
On od początku wiedział, że są dla siebie stworzeni, że między nimi może zapłonąć uczucie. Ona nie miała o tym pojęcia. Po wszystkim, co przeszła, nie była gotowa na poważniejszy związek. Odrobina niezobowiązującego seksu, owszem ― ale nic więcej. Cienie przeszłości w każdej chwili mogły odnaleźć drogę do jej duszy i… powrócić. I zniszczyć wszystko.
Lucy Score jest jedną z tych autorek, po której książki uwielbiam sięgać po ciężkim dniu w pracy, czy to na uczelni. Czemu? Ta kobieta tworzy tak lekkie historie, które pozwalają mi na pełen relaks oraz chociaż na chwilę oderwać się od nudnej i szarej rzeczywistości.
Czy tylko ja po zapoznaniu się z zarysem fabuły tej książki sądziłam, że autorka przygotowała dla mnie typowy schemat romansu, w którym kobieta na samym początku odpycha swojego adoratora, a później (jak gdyby nigdy nic) ląduje w jego ramionach oraz żyją długo i szczęśliwie? Możecie odetchnąć z ulgą, ponieważ Lucy Score pod przykrywką lekkiego romansu przygotowała dla nas historię, która pokazuje nam od „środka”, jak wygląda praca ludzi, którzy każdego dnia walczą o życie innych.
Jeśli chodzi o naszych bohaterów, to moją ulubienicą jest bez wątpienia Mack, która od samego początku była dla mnie pewną zagadką. Od samego początku czułam, że pod maską silnej i niezależnej kobiety ukrywa się zraniona przez życie dziewczynka, jednak kiedy poznałam historię tej dziewczyny... po prostu zabrakło mi słów, a moje serce w pewnym momencie rozpadło się na tysiąc małych kawałków, a na policzkach pojawiły się pojedyncze łzy.
Skoro jest to romans, warto odpowiedzieć kilka słów o relacji, która połączyła naszego przystojnego strażaka oraz atrakcyjną panią doktor, prawda? Autorka po raz kolejny przedstawia nam relację z przekroju tych prawdziwych - chemia, która pojawiła się pomiędzy Lincolnem, a Mackenzie w pełni mnie kupiła. Wręcz kibicowałam im od samego początku i z wielką niecierpliwością wyczekiwałam momentu, aż tych oboje wyznają sobie nawzajem, co do siebie czują.
Czy książkę polecam? Jeśli obawiasz się, że nie możesz przeczytać tego tytułu, ponieważ nie znasz dwóch poprzednich tomów Miasteczka Benevolence („Dziewczyna na niby” oraz „Nareszcie moja”) nic straconego, ponieważ każda z tych historii możesz czytać osobno. Jednak w przyszłości radzę Wam zaopatrzyć się w poprzednie tomy, ponieważ dzięki nim będziecie mogli poznać bliżej innych mieszkańców tego urokliwego miasteczka.
Komentarze
Prześlij komentarz