🎉RECENZJA PRZEDPREMIEROWA🎉
„W Afryce niemożliwe jest nie tylko możliwe, jest prawdopodobne, a czasami nawet pewne...”
„Czerwona
ziemia” od Marcina Mellera jest książką, która została zakwalifikowana
do gatunku thrillera oraz swoją premierę ma za kilka tygodni - dokładnie
1 czerwca. Nie do końca zgadzam się z zakwalifikowaniem jej do
thrillera, ponieważ nie spowodowała ona u mnie gęsiej skórki, jak inne
powieści z tego gatunku, jednak nie mogę powiedzieć, że przygodę z tą
lekturą zaliczam do nieudanych. Owszem na początku byłam strasznie
zagubiona - historia w ogóle mnie nie porwała, jednak przez krótkie
rozdziały czytałam coraz więcej i więcej, aż w końcu okryłam
nieoszlifowany diament, który skrywa w sobie ta pozycja.
Cała fabuła dzieje się w dwóch strefach czasowych:
1)1996
- poznacie tutaj przygodę Wiktora Tilszera - reportera, który
przymierza Afrykę wzdłuż i wszerz, przeżywając prawdopodobnie
najpiękniejszą i jednocześnie najbardziej ryzykowaną przygodę swoje
życia.
2)2020 - Marcin Tilszer - syn Wiktora, rusza śladami ojca do
Ugandy, jednak nigdy nie dociera do Gulu, z którego 25 lat wcześniej
jego ojciec ledwo uszedł z życiem...
Wiktor zmuszony jest porzucić
dziennikarskie śledztwo i ruszyć na poszukiwanie syna. Ale w Afryce nic
nie jest takie, jakie się wydaje, tropy prowadzą donikąd, a podjęte 25
lat wcześniej decyzje przynoszą nieoczekiwane skutki...
„Czerwona
ziemia” bez wątpienia należy do książek, które czytają się same. Może
początek jakoś specjalnie mnie nie ruszył - według mnie - zabrakło w nim
odrobiny akcji. Fabuła zaczyna się dość niewinnie, jednak będąc czym
bliżej połowy tej historii zrozumiałam, że dałam się nabrać niczym
dziecko - nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji! Szczerze,
do tej pory nie wiem kiedy, ale w pewnym momencie nie potrafiłam
oderwać się od czytania - musiałam jak najszybciej się dowiedzieć, czy
Wiktor odnajdzie swojego syna.
Brawa dla autora należą się za płynne
przeskakiwanie pomiędzy strefach czasu - nie musiałam zgrzytać zębami,
ponieważ wszystko zostało przemyślane i przeskoki były wręcz płynne.
Jeśli chodzi o zakończenie... do tej pory jestem w szoku w jaki sposób
pisarz zakończył to dzieło. Niby końcowe rozdziały nie są specjalnie
długie, jednak zostały one wypełnione dużą ilością akcji. W niektórych
momentach aż zazdrościłam Wiktorowi wyjazdu do Afryki, (zdaję sobie
sprawę jak to brzmi), pomimo, że jest to kontynent niebezpieczny, to
jednak ciągnie mnie po tej lekturze by kiedyś tam pojechać.
Czy
książkę polecam? Może początek nie powala na kolana, jednak kiedy go
przebolejcie zostaniecie za to hojnie wynagrodzeni - w postaci dużej
ilość akcji. Gwarantuję Wam, że dla „Czerwonej ziemi” nie jeden z Was
zerwie całą noc!
Komentarze
Prześlij komentarz